Wyjście na grzyby o 6.20 rano po przegadanej całej nocy, wejście w las, uciekanie przed komarami, wpadnięcie w bagno nr.1 wyście na jakimś kompletnym zadupiu nie wiadomo gdzie, brak cywilizacji, desperacyjne bieganie między pokrzywami sięgające na 1.5 metra, potem oczywiście zmiana kierunku przez pastuch pod napięciem i co? 5 metrów dalej Cozy wylądował w wodzie, a ja za nim. Dotarliśmy do jakichś działek, z chlupiącymi butami, złapaliśmy jakiś samochód, i chwile później byliśmy w Pile. Nigdy wczesniej nie cieszylam sie tak na widok tego miasta. Padaka ze szczęścia.
No i późniejsze zakupy na rynku, ze mną w za dużych butach o 4 rozmiary i spodenkach lonsdale'a, stylówa jak ja pierdolę :)
Btw. Lubię grille na śmiłowskiej, lubię być kochana, lubię tańczyć bardziej jak potrafię.
***
Lol, dopiero teraz ogarnęłam, że ten blog ma 2 lata :d
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz