niedziela, 7 kwietnia 2019

change the world













Mówią że niedziela dzień cwela i coś w tym jest, ale ta dzisiaj jest dla mnie niesamowitym wybawieniem.
Od piątku łaziłam po ścianach, bo chciało mi się tak strasznie bigmaca z frytkami, na przemian z mleczną czekoladą/chipsami/pierniczkami/dodajsecochcesz, że gdyby nie Julka z którą mieszkam i z którą trzymamy dietową sztamę-wybiegłabym do sklepu i wjebałabym to wszystko naraz, przysięgam. Nie mam kompletnie pojęcia z jakiego powodu, czy to leki na pęcherz tak wpłynęły, może wysikałam za dużo wody i zaczęłam świrować-nie było tak źle nawet jak w podróży z/do Piły czegoś nie zjadłam bądź musiałam przeczekać kolejną godzinę na bardziej komfortowe warunki do jedzenia. Było to masakrą, najprawdziwszą- i fakt poległam na polu kalorycznym, ale nie zjadłam niczego z wyżej wymienionych rzeczy na rzecz hummusu z marchewką (kocham kurwa jego mać hummus niesamowitą fantastyczną miłością życia)
NA SZCZĘŚCIE! Przyszła niedziela, obudził mnie kocikowy buziak prosto w nos, zjadłam śniadanie, wypiłam herbatę-znowu czuję że jest ok! Że dam radę, że wcale nie potrzebuję cheata, i że ze spokojem wytrzymam do świąt albo i dłużej. 
Dla mnie wniosków jest kilka:
-redukcja nie jest wcale taka prosta, jak na początku mi się wydawało, przez dłuższy czas może być ok i spoko, a czasem coś jebnie
-kiedy coś jebnie wykurwiście ważne jest wsparcie z otoczenia (jedno slowo Julki i poczułam, że mimo że jestem słaba, i ochota wcale mi nie przeszła, spowodowała że nie uległam)
-budowanie nawyków żywieniowych to złożony proces, i mimo że nie jestem ani trochę odkrywcza w tym momencie, dziękuję sobie mocno za każdy nawyk który wyrobiłam w sobie do tej pory.

Dzisiaj waga pokazała mi magiczne 60.0 kg, i to znaczy tylko tyle że ostatnio tyle ważyłam w 2012 roku kiedy szłam do liceum.
A jutro wizyta u dietetyka i kolejna analiza składu masy ciała.

Teraz żegnam się, życząc cudownej niedzieli,

jeszcze trochę ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz